Dwudniowa wyprawa pstrągowa.

W piątek odrazu po pracy planowałem odrazu wyruszyć na pstrągi z zamiarem pozostania na noc i dalszych porannych połowów w sobotę. Spakowałem się już w czwartek, żeby nie tracić czasu w dniu wyjazdu. Plany ambitne, skusić do ponownego brania 50-taka, którego miałem
na kiju 3-go maja i który ponownie wyszedł mi do woblera 2 tygodnie później.
Droga nad rzekę minęła dość szybko. Po dojechaniu nad rzekę około godziny 18 przebrałem się w ciuchy wędkarskie i usiadłem na pieńku na skarpie z widokiem na rzekę. Wypiłem piwko, posłuchałem śpiewu ptaków i postanowiłem zabrać się za połowy. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, że moja dwudniowa wyprawa rozpocznie i zakończy się z akcentem kajakarzy. Co prawda, w piatek ich nie spotkałem ale zwałki, które robiłem z Tomkiem 2 tygodnie wcześniej zostały przez nich zniszczone. Całe szczęście, że drzewa z tych zniszczonych zwałek nie zostały wyciągnięte i spłynęły kilkadziesiąt metrów w dół i tam osiadły na mieliznach. Pewnie tam nie będą tak przeszkadzały, może przetrwają i tam dadzą schronienie dla pstrągów. Początek wyprawy więc niespecjalny bo praca poszła na marne.
Rozpoczynam wędkowanie i po jakiś 5 minutach spada mi pstrąg około 33-35 cm, następnie łowię kilka krótkich i wyjmuję wreszcie pierwszego miarowego:



Obławiam jeszcze kilka miesc i odnotowuję kilka brań. Powoli zaczyna się kończyć wędkarska dniówka więc postanawiam zajrzeć do znajomego 50-taka. Dość szybki marszobieg żeby zdążyć mu zaprezentować przynętę póki coś jeszcze widać. Staję nad wodą w pewnej odlegości od miejsca które ten cwaniak obrał sobie za miejscówkę, wyrównuję oddech, chwila zastanowienia jak mu podać przynętę. Nagle w miejsce w którym ten pstrąg żeruje zaczyna płynąć bóbr i z chlupotem się zanurza około 5m od miejscówki tego pstrąga. Spodziewam, że się spłoszył. Dla świętego spokoju kuszę go około 10 minut i wracam do auta. Trzeba się szybko kłaść bo o świcie muszę być gotowy. Przebieram się, szybka kolacja, "leżankę" mam w samochodzie:



Pobudka zaplanowana na 3.00. Mam więc około 5 h snu. Rano czeka mnie przejazd na inny odcinek rzeki.
Budzę się bez budzika parę minut przed 3.00 i ruszam w górę rzeki na miejsca gdzie w tym roku jeszcze nie łowiłem. Po dojściu nad rzekę w miejscu, którym zamierzam zacząć łowić uzbrajam wędkę i słyszę przez krzaki, że spławiła się ryba. Dochodzę do wody i chyba w drugim rzucie zapinam tego pstrąga. Oceniam go na okoó 35 cm. Walczy wspaniale i sie nie poddaje. Po jednym z wyskoków wypada mu obrotówka i odpływa wolny. Łowię dalej i 20 metrów od tego miejsca znowu mam branie następnego miaraka, którego już wyjmuję:


Łowię dalej i odnotowuję kilka kolejnych brań i ryb:




Napotykam na ciekawe miejsca:



które dają kolejne ryby :


Niestety jestem zmuszony szybciej zakończyć wędkowanie niż planowałem. Napotykam dwóch kajakarzy, którzy zaliczyli wywrotkę, a ich wywrócony kajak skutecznie przegrodził koryto rzeki i stworzył swoistą tamę i zaczął podpiętrzać wodę:



W czasie gdy oni czekali na pomoc ja pomagałem i zbierać ich rzeczy, które nurt poznosił w dół rzeki. Nie robiłem tego dla nich tylko dla rzeki bo średnio miałem ochotę oglądać te śmieci podczas kolejnych wypraw. W końcu nadjechał znajomy owych nieszczęśników i w czwórkę próbowaliśmy wyciągnąć kajak jednak nie dawaliśmy rady. Skutecznie się zaklinował między drzewani do których dociskał go coraz mocniej nurt podpiętrzającej się rzeki. Ten znajomy nieszczęśników (właściciel kajaka) był przestraszony bo wiedział o kolejnych napływających kajakach i obawiał się jakiegoś nieszczęścia, Z wioski dojechało czterech miejscowych i dopiero wtedy udało nam się ruszyć kajak jednak on już był na tyle osłabiony, że przełamał się w połowie. Chwileczkę później napłynęło około 10 kajaków, którzy byli nieświadomi co chwilę wcześniej tutaj się działo.
Wracając do domu zdzwaniamy się z Igorem i planujemy kolejną wyprawę na niedzielę ale już pod kątem jętki majowej.